Zaloguj się
Skromny
Nie ma pewności czy pierwszy właściciel Peugeota (czyli wspomniany starszy pan) rzeczywiście jeździł tylko do kościoła. Może tylko do sklepu, może do córki w odwiedziny, a może raz w roku na wczasy. Tak czy inaczej przez ponad 20 lat jego panowania, przebieg auta ledwo zbliżył się do 30 000 km.
W salonie sprzedaży mężczyzna hołdował zasadzie: „wszystko, co nie jest niezbędne, jest zbytkiem”. Na pokładzie nie znajdziemy ani centralnego zamka, ani radia, choć akurat brak tego ostatniego nie musi dziwić. Klienci, którzy przez lata jeździli samochodami bez radioodbiorników, często nie wymagali ich w nowych autach. Byli zresztą i tacy, których grające radio zwyczajnie rozpraszało.
W dobre ręce
Gdy w 2018 r. Peugeot trafił do Polski, wymagał tylko wymiany oleju i opon. Jego pierwszy właściciel dobijał do dziewięćdziesiątki, a kto wie, czy nawet lekko jej nie przekroczył. O dalsze losy swego samochodziku mógł być spokojny. Kupcem okazał się znany z naszych łamów kolekcjoner – Łukasz Twardoch. Kilka przejażdżek wystarczyło, by przekonać się, że bordowa „stoszóstka” jeździ jak nowa, a silnik pomimo niewielkiej pojemności potrafi rozpędzić ją do 170 km/h. W gruncie rzeczy od samego początku było wiadomo, że przyszłość Peugeota będzie raczej statyczna. Kupiony został z myślą o ekspozycji muzealnej w Bytomiu. Niestety, ekspozycja nigdy nie powstała. Taki rozwój wypadków zrodził wielką wątpliwość.
Gratka i dylemat
Zakup auta miejskiego w stanie fabrycznym, a przy tym ze śladowym przebiegiem to zarówno gratka, jak i dylemat. Z jednej strony radość – udało ci się w stanie doskonałym kupić coś, co ludzie traktują na równi z lodówką czy telewizorem: wieloletnia eksploatacja – kosztowna awaria – kosz. Peugeot 106 to jedno z tych aut, których życie kończy się, gdy ich wiek i stan coraz bardziej sugerują, że czas się rozstać. To auta relatywnie tanie, więc wygrywa tu ekonomia, a zamiast łez jest nowy model. Dylemat zaś bierze się stąd, że z tak dobrze zachowanym autem... nie wiadomo, co robić. Według jednej szkoły każde auto, a więc i zabytkowe, służy przede wszystkim do jeżdżenia. W dodatku, jak wiadomo, długotrwały postój bardziej szkodzi, niż pomaga. Rozsądek jednak podpowiada, że znalezienie drugiego takiego pojazdu będzie niemożliwe. Nie wspominając o tym, że każde sto przejechanych kilometrów obniża jego wartość. Z tego powodu obecny właściciel zdecydował, że przebieg Peugeota nie będzie już rósł.
– Miałem wielki dylemat, ale w aucie tej klasy tak niski przebieg to sprawa niespotykana. Odbyłem kilka przejażdżek, ale na tym koniec – mówi Łukasz Twardoch,
Jak jeździ?
Najkrócej mówiąc: bardzo przyjemnie. Z powyższego wynika, że wielu okazji do przetestowania Peugeota nie było. To prawda, ale podróż z Niemiec i kilka przejażdżek „wokół komina” już w Polsce pozwalają na wyrobienie jakiejś opinii.
Za napędzanie samochodu odpowiada 60-konny silnik o pojemności 1124 ccm. Przy masie wynoszącej 700 kg taki motor wystarcza w zupełności. – Niesłychane, jak pewnie 106 trzyma drogi. Pełne uznanie dla konstruktorów podwozia – napisano w niemieckim katalogu z 1993 r. Dalej jest już gorzej. Redaktorzy wytykają hałaśliwe wnętrze i ciężko pracującą kierownicę. Szczególnie trudno uwierzyć w drugi z wymienionych mankamentów. Auto jest krótkie, a koła osadzono niemal na rogach. Użytkownicy takich pojazdów raczej rzadko (o ile w ogóle) narzekają na trudności z operowaniem kierownicą. Daleki od utyskiwania jest także właściciel naszej „stoszóstki”.
– Jest cichy, bardzo mało pali. Ma cienkie blachy, które wewnątrz nie wszędzie są obłożone tapicerką, ale to ma swój urok i nie sprawia złego wrażenia – mówi Łukasz Twardoch. O głośnym wnętrzu nie wypowiada ani słowa.