Zaloguj się
Włoska robota
Zaglądamy pod maskę. Widać oryginalną fabryczną włoską pompę jeszcze z włoskimi napisami. Kundle się zdarzają, ale tu nie ma pewności, że to jeden z bardzo wczesnych egzemplarzy Fiata 125p. Z Polską ma wspólnego tylko tyle, ile wynika z napisów na emblematach zamontowanych na karoserii już na Żeraniu. Fiat należy do Dariusza Kosidły. W 2020 r. był prezentowany podczas lokalnych obchodów stulecia Policji. Dla kontrastu ustawiono go w gronie dopiero co przekazanych radiowozów. Z garażu wyjeżdża tylko od święta lub w stanach wyższej konieczności. Takich jak nagrania jednego z odcinków programu „997” Michała Fajbusiewicza.
– Jestem jego drugim właścicielem. Według dostępnej mi wiedzy pierwszym właścicielem do końca swojego życia był komendant Wojskowej Akademii Technicznej. Dostał ten samochód jako jeden z pierwszych i miał go do 2004 r. Bardzo dbał o konserwację. Wszystkie profile są zapchane smarem armatnim, więc nie ma możliwości, żeby coś tu pordzewiało – mówi Dariusz Kosidło.
28 000 km w 55 lat
O Fiacie nie wiadomo zbyt wiele poza tym, że powstał w 1968 r. i praktycznie całe swoje życie spędził w garażu. W efekcie na liczniku widnieje symboliczny przebieg 28 000 km. Nikt go nigdy nie remontował, a stan jest praktycznie taki jak w dniu, gdy opuszczał bramy FSO. Autentyczność modelu potwierdza tabliczka znamionowa, z której wynika jasno, że mamy do czynienia z egzemplarzem z naprawdę samego początku produkcji.
A co z autentycznością milicyjną? Na pierwszy rzut oka wszystko gra. Drugi rzut oka podpowiada, że wyposażenie owszem, jest typowe dla radiowozów milicji, ale niekoniecznie tych z 1968 r. W głowie pojawia się pierwsza myśl: czyżby zanim wóz trafił do Kraśnika, ktoś podbierał oryginalne wyposażenie i w jego miejsce montował bardziej współczesne? Zaraz wskakuje myśl druga. Gorsza, bo prowokacyjna: a może, o zgrozo, samochód jest tylko ładną kopią radiowozu?
Sensacyjne spekulacje zostawmy jednak brukowcom. My mamy rok 1968, mamy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i podporządkowaną mu Milicję Obywatelską. Okazuje się, że opisanie tych czasów przez pryzmat użytkowanych wówczas radiowozów jest zadaniem dość trudnym.
Kolor? Pełna dowolność
Podstawowym powodem takiego stanu rzeczy są bardzo nieliczne źródła przybliżające całe zagadnienie. Nie dość, że nie ma ich wiele, to jeszcze tym, które są, daleko do opasłych tomów. Wszystko dlatego, że użytkowanie samochodów w milicji było wówczas mało usystematyzowane. Istniało co prawda Zarządzenie Ministrów Komunikacji i Spraw Wewnętrznych z 1963 r., które nakazywało oznaczanie boków auta literami MO i malowanie niebieskiego pasa biegnącego dookoła karoserii, ale z grubsza to było wszystko. Szczegółowych przepisów dotyczących lakierowania czy wyposażenia radiowozów nikt nie opracował.
Kodeks drogowy mówił, że pojazd uprzywilejowany musi mieć niebieską lampę błyskową, sygnały o wysokim i niskim tonie, niebieski pas o szerokości 10-15 centymetrów biegnący dookoła nadwozia i napis, w tym przypadku MO. A kolor radiowozu? Na ten temat cisza. Przepisy po prostu tego nie określały, co skutkowało dużą dowolnością. W latach 60. i 70. pojazdy milicyjne były na ogół w kolorach jasnych: białym, szarym, bądź kremowym jak sfotografowany przez nas Fiat. Jeśli jednak dostępne były akurat Fiaty szare, zielone czy czerwone, to nikt ani nie wybrzydzał, ani tym bardziej nie łapał za pędzel. Stąd w kadrach starych filmów i seriali migają niekiedy radiowozy czerwone, brązowe, a nawet pomarańczowe.